Dlaczego Górnik spadł?

Strona Główna » Piłka Nożna » Artykuły » Dlaczego Górnik spadł?

Górnik Wałbrzych spadł z II ligi, bo zajął 17. miejsce w tabeli. To jest 51. miejsce w Polsce w piłkarskiej hierarchii. I okazal się słabszy o kilka punktów od kilku innych klubów, w bardzo podobnej sytuacji, chociaż wywodzących się z mniejszych miast. Utrrzymać się nie było tak trudno. Można to było zrobić w trzech ostatnich kolejkach, trzeba było tylko wygrać trzy mecze, a Górnik  dwa z nich zremisował (z Leginovią i Okocimskim - chociaż długo w nich prowadził i miał okazje na kolejne gole), a jeden dość pechowo (z Mielcem) przegrał. I chociaż można było się utrzymać w ostatnich trzech kolejkach, to jednak przyczyny spadku należy szukać już przed rokiem. Pierwsza, moim zdaniem, to niedoszacowanie siły nowej II ligi. Uśpienie trenerów i działaczy udanym finiszem w poprzednim sezonie i 6. miejscem w grupie zachodniej.  Po połączeniu grup, to nasze szóste miejsce tak naprawdę oznaczało miejsce dwunaste (dwie grupy po 6 drużyn). I niewiele nas dzieliło od miejsca 8. w grupie (szczęśliwa wygrana w Poznaniu z osłabioną Wartą), a to z kolei oznaczało miejsce 16. w jednej II lidze, czyli praktycznie to które zajął ostatecznie Górnik. Ważne, że wcale dużo lepiej nie było we wcześniejszych sezonach, bo licząc dwie grupy jako jedną, to Górnik przez 5 lat gry zajmował w tej jednej grupie miejsca: 20 (!), 12, (28 (!!!), 12 i 17. Co ciekawe, nasz zespół potrafił lepiej grać z drużynami ze swojej dawnej grupy niż  z tymi, które się jako nowe ze wschodniej grupy pojawiły, potrafiliśmy wygrać z Kluczborkiem, Rozwojem,  zremisować z Sosnowcem, jak równy walczyć z Rakowem czy ROW. A jeszcze ciekawsze, że urwaliśmy punkty wszystkim drużynom, które wywalczyły już awans. Liga była więc silniejsza, a nasz Górnik ... słabszy. Umknęła działaczom  sprawa dużych ubytków, jakie nastąpiły latem, wszak odeszli Wojtarowicz, Zinke, Bartkowiak, nieco wcześniej ubył Morawski, kontuzjowany był wciąż Folc, a jesienią bardzo szybko zabrakło Jaroszewskiego i starszego z braci Michalaków. A zimą odszedł Moszyk. To więcej niż połowa drużyny. I nie tylko o liczbę chodzi. To był ubytek całego kręgosłupa, od bramkarza przez stopera, dwóch pomocników i napastników. I młodzieżowca, który nie tylko wypełniał lukę, ale - bywało - nadawał ton grze tej drużynie i strzelał gole. Po prostu zmienił się Górnik, styl jego gry, zabrakło i wieloletnich liderów drużyny, najbardziej doświadczonych zawodników, którzy potrafili zaprowadzić porządek i  na boisku, i w sztani. Owszem, nadeszły posiłki. Szybko wyszła na jaw stara prawda, że jak ktoś bierze zawodników z III czy IV ligi to szybko  w tej lidze sam się znajduje. A to były - z wyjątkiem Orłowskiego - takie właśnie posiłki. Przeszłość okazała się złudna, ani Szepeta, ani Felipe, nie mówiąc już o młodzieżowcach Cichockim czy Mańkowskim, nie mogli zbawić Górnika. Przypomnę, w silniejszej II lidze. Z tych nabytków sprawdzili się Orłowski, dopiero wiosną Tyktor, warto inwestować w Cichockiego. Czy może więc dziwić tylko 9 punktów jesienią?  Czyja to wina? Trenera Polaka, który miał wolną rękę i dobierał sobie znanych zawodników (trener też nie zaistniał zbyt długo w tej lidze), czy był aż takim samobójcą, że brał słabych, ale swoich, wiedząc, że to się źle skończy? Polak w końcu pracował też na swoje nazwisko, a po krótkim sukcesie wiosną, szybko dostał łatkę nerwusa, obciążającego winą zawodników. Pamiętam jednak wiosnę i lato sprzed roku i głosy zachwytu wałbrzyszan jakie to nowoczesne treningi prowadzi opolski szkoleniowiec, jak zmienił atmosferę, jakie ma rozeznanie w ligowej piłce. Po dekadzie rządów trenerów wałbrzyskich to był jakiś powiew zmian, świeże spojrzenie na klub, kadrę, ligę. Czy latem winni byli działacze? Pamiętajmy, że nastapiła znaczaca zmiana w zarządzie, prezesem przestał być Mariusz Gawlik, jego obowiązki - bez specjalnej radości - przejął Tomasz Jakacki. I został sam, bowiem z każdym miesiącem słabła aktywność Krzysztofa Urbańskiego, a potem Sławomira Piątka. Tak naprawdę zimą Jakacki był praktycznie sam, nie tylko przy podejmowaniu decyzji, ale także przy wymianie myśli, opinii, sugestii. To też jest ważne, bo nikt nie jest omnibusem, a tym bardziej nie jest nieomylny, zwłaszcza w takiej dziedzinie jak polityka kadrowa w sporcie.  Do prezesa jeszcze wrócimy, bo jesienią pojawił się Jerzy Cyrak. To przyjście to była szansa dla obu stron, wydawało się - na ówczesne możliwości i pozycję w tabeli Górnika - wręcz rewelacyjnym rozwiązaniem. Dla Górnika na nową jakość pracy, pozycję w środowisku, możliwość transferów. Wartością dodaną tego przyjścia było także przyciągnięcie do klubu grona ludzi, którzy z czasem stali się .... no właśnie, kim? Drugim zarządem klubu? Głosem doradców? Dodatkowym sponsorem? Ale to była też szansa dla trenera, ktory po raz pierwszy samodzielnie prowadził seniorów w lidze. Co prawda drugiej, ale jednak. Gdyby utrzymał Górnika, to miałby duży argument do dalszej samodzielnej pracy, o co wcale w polskiej piłce nie jest takie łatwe. Cyrak spełnił swoją rolę. Znalazł niezłych piłkarzy, poczynił transfery, natchnął zespół wiarą, że może się jeszcze utrzymać. Nie obwiniał głośno innych, tonował opinie o trudnej sytuacji w klubie. Wierzył do końca. Czy nie popełnił błędów? Trudno oceniać warsztat szkolenowca, mogą to zrobić ci co byli bliżej zespołu, wiedzą jak wyglądały obozy i treningi. Liczby przemawiają za Cyrakiem. Trener Polak jesienią w 7 meczach zdobył  1 punkt (średnia 0,14). Trener Cyrak jesienią - z tym samym zespołem - w 12 meczach zdobył 8 punktów (średnia 0,66). Cyrak wiosną, już z nowymi piłkarzami, uzyskał w 15 meczach 21 punktów (średnia 1,4). Gdyby Górnik miał taką średnią przez cały sezon jak miał wiosną za Cyraka to zdobyłby 48 punktów, co dałoby mu nie tylko pewne utrzymanie (9. miejsce), ale nawet stwarzało możliwości gry o awans. Ktoś, patrząc z boku, zauważył, że Rumak  (Zawisza) i Cyrak (Górnik), tak dlugo razem pracujący w Lechu, poszli tą samą drogą, ale na różnych szczeblach. Przejęli zespoły w dole tabeli, trochę poprawili je jeszcze jesienią, dokonali radykalnych zmian zimą, wiosnę zaczęli rewelacyjnie, a na samym końcu znowu ich drużyny złapały dołek - straciły punkty i spadły ze swoich lig. Przypadek, taka sama wizja pracy, taki sam warsztat? Zobaczymy jak powiedzie się im w innych klubach. Cyrak zrobił dla Wałbrzycha jeszcze jedną dobrą rzecz, pokazał grupie trenerów inny rodzaj pracy. Z tego powinni korzystać jego potencjalni następcy: Bubnowicz, Przerywacz, Jaworski, Ciołek i ich młodsi koledzy.

Wróćmy teraz do zarządu. Kłopoty organizacyjno-finansowe były  od początku sezonu, nowy prezes niejako płynnie przejął te kłopoty. Klub też źle, nie tylko z własnej winy,  oszacował koszty i potrzeby. W grupie zachodniej na 17 meczów tylko trzy razy wyjeżdżał dzień wcześniej. W jednej grupie II ligi takich wyjazdów było już 13. Wydatki poszły ostro w górę. Kolejny paradoks to kadra. Wiosną Górnik miał zakontraktowanych 23 piłkarzy! I kilka osób w sztabie trenersko-klubowym. Prędzej czy później, ale trzeba było im płacić. Dochodzilo do paradoksów, że nie mając solidnego bramkarza jesienią, Górnik wiosną miał ich aż czterech. W tym dwóch kontuzjowanych. A mimo to, stracił najwięcje goli w II lidze. Budżet Górnika nie był wcale taki niski. Prezes Jakacki mówi o 1,3 mln złotych. Tego w Wałbrzychu w sporcie nie ma nikt. Tyle, że wydatki związane z tak dużą organizacją są, niestety, dwa razy większe. Górnik miał problemy, ale do końca trzymał fason. Nawet na finiszu jechał dzień przed meczem, stawiał piłkarzom posiłki. Inni wcale nie mieli lepiej, Okocimski przyjechał na ostatni mecz po 7 godzinach jazdy, a po meczu na kolację zjadł w szatni ... pizzę. Podobnie jak Stal Mielec. Górnik dzięki grupie oddanych ludzi miał co do garnka włożyć przez całą wiosnę. I wracamy do tej grupy ludzi, w której są byli m.in.  Jerzy Cyrak - senior (ojciec trenera) czy Włodzimierz Michalak (ojciec dwóch piłkarzy). Oni pomagali, ponoć pożyczali nawet pieniądze, robili atmosferę, ale nie debatowali z prawowitym zarządem. A zarząd, akceptując po cichu te ich gospodarcze działania, nie podejmował tematu wspólnej pracy na rzecz Górnika.  Wiosną było tak, jakby obok siebie pojawiły się dwa zarządy. Każdy robił swoje, a co by było, gdyby te grupy wspólnie podjęły działania? Teraz jeszcze o prezesie Jakackim. Daleki jestem od tego, by go krytykować, co nie znaczy, że nie popełniał błędów. Krytykować to można prezesów Legii, Lecha, Śląska, Lubina, Bełchatowa, którzy mają od kilkunastu przez kiladziesiat do ponad stu milionów złotych na sezon, zagwarantowanych umowami, często od miasta czy potężnych państwowych spółek. I się rzadzą. Z różnym, bywa, skutkiem. Mistrz jest jeden, spadkowiczów kilku. W piłkarskim Górniku fotel prezesa to goracy fotel. Wszyscy wiedzą lepiej, wszycy mają w pamięci bogatą tradycję, a w kasie pusto. A talenty też nie rodzą się na kamieniu. Problemem Jakackiego była też jego pozycja, swoista niezależność zawodowa. On wyrósł w przemyśle, tam nie ma sponsorów, tam trzeba sobie radzić samemu. Tam w złym stylu jest chodzenie po prośbie, ciągłe upominanie się, narzekanie. Albo radzisz sobie i wygrywasz rywalizację, albo przegrywasz i wypadasz z gry.  Łatwiej było Gawlikowi, on z namaszczenia prezydenta Szełemeja został prezesem, bo prezydent mu obiecał, że nie da zginąć Górnikowi. Gawlik - jako pracownik spółki gminnej z prezydentem widział się niemal codziennie, ile razy może spotykać się z włodarzem miasta wiceprezes strefy ekonomicznej, tak chwalonej i cenionej, i prosić o wsparcie? A ktoś, kto sądził, że nominacja Jakackiego na stanowiska prezesa Górnika otwiera piłkarzom dojście do kasy Toyoty, Takaty, Ronala czy innych potentatów, nie ma wielkiego pojęcia o rzeczywistości wałbrzyskiej. Jakacki jak nawet chciał, a chciał, bo wiele razy próbował, to nie bardzo potrafił wisieć u klamki UM czy potencjalnych sponsorów. Wałbrzyskie kluby mają jeszcze to szczęście (?) czy pecha, że akurat teraz trafił się czas obfitości infrastrukturalnej dla miasta. Przez to mocno cierpi budżet miasta, bo mnóstwo kasy poszło - i dobrze! - na Aqua Zdrój, Starą Kopalnie, remonty stadionów, hal sportowych i szkół. Gmina na mocny kryzys finansowy. W tym roku do czerwca nie dała nawet tylu pieniędzy ile dała przed rokiem, bo sama cierpi. To minie, ale właśnie teraz zabrakło pieniędzy, kiedy piłkarze najbardziej ich potrzebowali. To zrodzilo dołek, długi, atmosferę zniechęcenia. Chociaż akurat nie te długi decydowały o tym, że strzały Orłowskiego czy Figiela mijały bramkę Mielca, że Lenkiewicz nie wykorzystał sytuacji sam nam z Leginovią czy Okocimskim, że Stolarczyk  czy Michalak faulowali w polu karnym piłkarzy Mielca i Okocimskiego, a Górnik tracił gole z "11". To wszystko o czym mowa, akurat zbiegło się naraz. I zapłaciliśmy za to degradacją. Tak bywa, po prostu. Spadł bogaty Bełchatów, spadł Widzew - ikona polskiego futbolu, spadł Górnik - miłość Wałbrzycha.

Nie warto kończyć w tak pesymistycznym nastroju. O tym co będzie napiszemy wkrótce. Dzisiaj dawka optymizmu. Było pożegnanie z zawodnikami po sezonie. I na nim w najlepsze byli obok siebie Grzesiak, Jakacki, Szełemej, Michalak, Cyrak, Zwierko. To daje nadzieję.  Także to, że miasto, które ma ponad 600 milionów budżetu stać na znacznie więcej niż te 5 mln, które przeznacza w tym roku ( kolejne aż 18 mln na inwestycje). Zwłaszcza, że na kulturę duchową idzie 10 razy więcej. Środowisko sportowe więc ma prawo oczekiwać kolejnych zmian na lepsze. I ma prawo do optymizmu, bo w sporcie bez tego - bez pieniędzy i optymizmu - ani rusz. A Wałbrzych chce iśc do przodu...