Kluby i kasa

Strona Główna » Artykuły » Kluby i kasa

Pieniądze zawsze wzbudzają emocje i kontrowersje. Także w Wałbrzychu w gronie klubów sportowych, kiedy dzielone są środki z budżetu gminy. Raz, że nie ma ich dużo. Dwa, że potrzeby są wielkie. Trzy, że kluby dostają je na końcu, czasami już po sezonie. Tak jest i tym razem, kiedy UM podzielił pieniądze na szkolenie dzieci i młodzieży. Jedni się cieszą bardziej (piłkarze), bo dostali więcej, drudzy (siatkarze) czują się pokrzywdzeni bo osiągają sukcesy, a dostają mniej, tyle samo lub niewiele więcej niż inni, którzy takich sukcesów nie mają. Tymczasem trudno o wzorzec do sprawiedliwego podziału pieniędzy. Nie szuka go miasto, bo im więcej kryteriów tym trudniejszy podział. Lepiej więc robić to - jak zwykle - uznaniowo, nie patrząc na tabelki. Nikt nie ocenia wyników, nie liczy punktów, nikt nie patrzy na klasyfikację sportu młodzieżowego jaką prowadzi ministerstwo. A to byłby jakiś klucz. Podobnie jak ranking punktów z konkretnych osiągnięć. Medale MP to tyle punktów, medale w makroregionie to trochę mniej, medale w województwie jeszcze mniej, a sam udział w rozgrywkach powinien być najmniej punktowany. Ale tego nie chce się nikomu liczyć, do tego trzeba mieć przejrzysty system. Kluby wypełniają wnioski, mnóstwo tabelek, ale tak naprawdę ma się to nijak do szkolenia, poziomu, sukcesów. Poza tym po podziale nikt nie komentuje tych decyzji. Wszystko odbywa się w ciszy papierkowej urzędowej rutyny. Kluby nie wiedzą za co dostają dotacje, jak ich wyniki są oceniane, nikt nie pyta jak im pomóc w sferze organizacyjnej, nie tylko finansowej. Kluby tego nie wiedzą i też nie pytają, nie chcąc się narażać urzędnikom, bo za rok jest znowu podział i można dostać mniej, więc lepiej siedzieć cicho.

Problem Wałbrzycha - może i największy - polega też na tym, że klubów jest bardzo dużo, najczęściej są to mocno finansowochłonne dyscypliny, mamy też sukcesy. A pieniędzy do podziału nie za wiele. Na pewno te sumy nie rosną tak szybko jak rosną środki przekazywane na kulturę duchową czy szkoły. Trzeba więc dzielić ograniczone możliwości finansowe na szeroką paletę klubów i dyscyplin, mających historyczne korzenie w niegdyś silnym górnictwie je utrzymującym przy życiu, najczęściej bez żadnych ograniczeń (ile trzeba było pieniędzy tyle kluby brały z kiesy górnictwa, wciąż działają w naszym sporcie działacze i trenerzy, którzy doskonale pamiętają te czasy życia bez finansowych ograniczeń). Do tego najczęściej środki gminy są najważniejszą i największą dotacja dla klubów, które nie są w stanie zebrać tych pieniędzy od sponsorów. Gmina wychodzi z założenia, że ta forma pomocy ma zniwelować różnice w innych działaniach finansowych. Piłkarze grają w IV lidze, nie dostają stypendiów, mają małe sukcesy seniorów, promują miasto na zamkniętym wojewódzkim obszarze, więc poprzez środki na szkolenie młodzieży wspomaga się ten klub możliwie obficie, bo w innych podziałach trudno ich nagradzać. Poza tym popatrzmy też na specyfikę dyscypliny. Koszykarzy gra pięciu, siatkarzy sześciu-siedmiu. Tak kadra meczowa to 10-14 ludzi. Piłkarzy jednocześnie na boisku jest 11, a kadra meczowa to 18 ludzi. Jak więc można ich utrzymać jak nie przez większą dotację przez sport młodzieżowy, bo w końcu szkolą najwięcej dzieci, co wynika ze specyfiki dyscypliny. Poza tym jak nagradzać sukcesy. Jak i z czym można porównać medal kolarza górskiego lub szosowego czy lekkoatletki i zapaśnika (są takie w sporcie wałbrzyskim). Czasami jedna gwiazda w sporcie indywidualnym przyćmi sukcesami cały klub w grze zespołowej. Jak wyliczyć koszt medalu lekkoatletów, którzy startują cały sezon poza Wałbrzychem z kolarzem, który ma rower za kilkadziesiąt tysięcy i może go zniszczyć już po jednym wyścigu? Jak i czym zastąpić mu ten drogi sprzęt, którego w ogóle nie potrzebują inni sportowcy, też sięgający po sukcesy. Nie jest to łatwe.

Za pokrzywdzonych czują się siatkarze. I częściowo mają rację. Raz, że odnoszą największe sukcesy w młodzieżowych grach zespołowych. Potrafią dojść do krajowego finału, co dla koszykarzy czy piłkarzy jest marzeniem ściętej głowy. Pokazali też, że potrafią szkolić, tworzą nowe zespoły, a nawet konkurencyjne ośrodki (powstała przy KPS Chełmiec sekcja dziewcząt). Mało tego, radzą sobie nieźle w pozyskiwaniu sponsorów, mają ich najwięcej, chociaż w większości to nie są jakieś gospodarcze tuzy. Robią też głośną i radosną atmosferę wokół klubu przy dużym udziale rodziców zawodników. Ale też patrzymy na specyfikę dyscypliny. Koszykarze grają w makroregionie (dwa województwa), siatkarze tylko w jednym województwie. Sporty halowe mają mniej rywali niż piłkarze, dużo trudniej jest im się przebić na szczebel krajowy. Kosz i futbol mają za rywali potężne krajowe centra szkoleniowe (WKK Wrocław, Śląsk, Zagłębie Lubin czy Miedź Legnica).

Jeszcze inną rzeczą są terminy. Mamy połowę maja. Gry halowe zespołowe już dawno zakończyły swoje młodzieżowe zmagania. A do tej pory nie dostały pieniędzy na szkolenie dzieci i młodzieży. Jak więc mają sobie radzić? Skąd brać środki na transport, wynajem obiektów (instytucje miejskie wystawiają faktury zaraz po imprezach), płace trenerów, opłaty sędziów za okres szczytu rozgrywek między styczniem i kwietniem? Nadal sport jest w tym zakresie traktowany po macoszemu, musi najdłużej czekać na przyznane mu środki. Na to wszystko nakłada się cisza. Z klubami nikt nie rozmawia, nie pyta o cele, o zadania, o kadrę, o jej możliwości, o potrzeby, o rywali. Nie ocenia wyników, nie tłumaczy się z decyzji finansowych. Nigdy ten temat nie był podnoszony na Wałbrzyskiej Radzie Sportu. Sama Rada też zresztą nie ma się najlepiej. Ostatnie jej spotkanie miało miejsce rok temu. Tak całość sprawy się zamyka...