Najbardziej wałbrzyski

Strona Główna » Lekkoatletyka » Artykuły » Najbardziej wałbrzyski

Stanisław Grędziński z licznego grona wałbrzyskich olimpijczyków jest najbardziej wałbrzyski. Dlaczego? Bo prawie całe życie poświęcił dla Wałbrzycha. I przez te ponad 70 lat był aktywny. I nie stał z boku, jak wielu, po zakończeniu czynnej kariery sportowej. Ba, nie tylko nie stał z boku, ale był bardzo aktywny na wielu polach. Pracował, działał, kierował, doradzał, ale wcale się nie narzucał. Były okresy, że żył trochę w zapomnieniu. Zawsze mówil trudną prawdę, która wielu bolała czy dotykała. Ale wiedzial co mówi i do czego dąży. I chociaż przed nim jeszcze wiele lat, to akurat w tym roku postanowił przejść na emeryturę z prawdziwego zdarzenia - już bez działania w sporcie, a przesiadł się na rolę obserwatora i beneficjenta. Chociaż nie urodził się w Wałbrzychu, to we wczesnej młodości się z nim wiązał, tu się uczył, tu studiował, tu wrócił po służbie wojskowej mimo wielu innych propozycji. I tu spędził całe życie postzawodnicze. Przez lata pracował dla sportu, będąc inżynierem budownictwa, wznosił obiekty sportowe. Może któraś z tych hal kiedyś zostanie nazwana jego imieniem? Powinien w Wałbrzychu mieć ulicę swojego imienia. Trudno w to uwierzyć, ale do dzisiaj nie ma tytułu zasłużonego obywatela miasta Wałbrzycha. Dla mnie jest bohaterem. Ale nie za olimpijski start w Meksyku. Ani za medale w Budapeszcie czy Atenach. Ani za późniejszą działalność w stowarzyszeniu olimpijczyków dolnośląskich, czy w Zarządzie PZLA. Jest bohaterem za przetrwanie najtrudniejszego okresu w historii lekkoatletycznego Górnika - dekady lat dziewięćdziesiątych. Kiedy kryta hala lekkoatletyczna straszyła powybijanymi oknami, kiedy pojawiały się pomysły zamienienia jej w magazyn, kiedy nie było zimą ogrzewania, kiedy biegały po obiekcie myszy. I kiedy wszyscy inni się wynieśli, Grędziński z kilkoma współpracownikami trwał, szkolił i zachęcał młodzież, by jednak przychodzila na zajęcia na Chopina. Gdyby wówczas sie poddał, gdyby opuścił obiekt to pewnie dzisiaj nie byłoby tej hali już na mapie sportowych obiektów. Jak trzeba było to oddawał zawodników do Osowej Sieni, by tam zdobywali punkty i medale, ale by tradycja i ciągłość szkolenia trwała pod Chełmcem. Ten jego upór zaowocował kapitalnym remontem całego obiektu, który stał się z znowu wizytówką. I doprowadził do tego, że po trzech dekadach przerwy mamy znowu mistrzów kraju w kategorii senior. W pełni z wałbrzyskiej krwi i kości. W tych trudnych latach Grędziński był takim swoistym wyrzutem sumienia dla decydentów. Wciąż trwał w klubie i trudno było mu zarzucić, ze robi to dla splendoru czy pieniędzy w tych spartańskich warunkach. Jego sukcesy przygniatały innych, którzy w końcu zabrali się za odbudowę obiektów. Grędziński budował hale gdzie indziej - jak w Świebodzicach - i wytykał Wałbrzychowi, że nie potrafi wyjść ze swoich przysłowiowych sportowych "kurników" z lat sześćdziesiątych (Ratuszowa) czy osiemdziesiątych (Wysockiego) kiedy inni już wchodzą na salony. I się doczekał. Był kierownikiem budowy nie tylko podczas modernizacji Chopina, ale także zaczął inwestycję na Ratuszowej. I mógł spocząć na laurach kiedy Aqua Zdrój otworzyła się na świat. Bez zadęcia, ale  jak na stutysięczne miasto przystało. Z bogatą tradycją i bieżącymi kłopotami. Ale z perełkami. W postaci bogatej historii, sukcesów i szerokiem sportowego szkolenia. To jest dorobek Grędzińskiego. Życzę Ci Staszku nie tylko zdrowia, bo serce zapłaciło swoją wysoka cenę za te trudne lata, ale życzę ci także, byś za lat kilka przecinał wstęgę na odbudowanym lekkoatletycznym oświetlonym stadionie na Nowym Mieście w Wałbrzychu. W miejscu i mieście, dla ktorycho żyłeś i swoje życie poświęciłeś. Sto lat!